Będę musiał baczniej się przyjrzeć wcześniejszym dokonaniom reżysera, czyli filmom Adama Wingarda. Zupełnie pominąłem jego V/H/S (chyba po tym tytule Wingard wzmocnił swoją pozycję na rynku). Miałem za to kontakt z You’re Next i z perspektywy czasu jeszcze dokładniej wiem z czym miałem problem przy poprzedniej produkcji twórcy i dlaczego oceniłem ją tylko jako niezłą. Pomijając kiepskich aktorów, to największą bolączką było to, że nie potrafiłem wyczuć gdzie jest granica pomiędzy powagą, a zgrywą. Jestem przekonany, że uśmiechałem się i angażowałem na poważnie nie w tych momentach, w których życzyłby sobie twórca. Mam nadzieję, że ktoś zrozumie mój wywód :).
W The Guest jest inaczej. W mig pojąłem zamysł Wingarda i doskonale odnalazłem się w filmowym przekazie. Wszyscy piszący o Gościu zachwalają klimat jaki w końcowym efekcie udało się uzyskać reżyserowi. To prawda, wiele czynników składa się na to, że starsi widzowie będą urzeczeni tym koktajlem pełnym najlepszych klisz sprzed 30-tu lat. Czego my tu nie mamy… Trochę Universal Soldier, trochę Dudikoffa, szczypta Nico. Ja wychowałem się na tych filmach i niejedną kasetę mi wkręciło w odtwarzacz VHS…
Jednak sama nostalgia by nie wystarczyła, gdyby nie jakość wykonania. Jasne, że Windgard mógł zaryzykować i nagrać to „po bożemu”, tak jak 30 lat temu. Jednak wtedy produkcja nie byłaby tak udana. Wspomnienia to jedno. Podane przy akompaniamencie muzyki z lat 80-tych i świetnie sfotografowane przez Robbiego Baumgartnera, wysuwa ten tytuł na prowadzenie wśród zeszłorocznych produkcji. Baumgartner jest częściej widziany jako drugi operator przy największych kinowych produkcjach (Operacja Argo, Igrzyska Śmierci, Aż poleje się Krew i wiele innych). Mam nadzieję, że po The Guest podniósł swoje akcje. Zasłużył.
Cała historia, nie ukrywam, nadawałaby się na serial do telewizji. Typ wchodzący w nowe środowisko mógłby przecież przez kilkanaście sezonów „rozwiązywać” rodzinne sprawy. Windgard na szczęście szybko zamyka pierwszy akt i, gdy już wszyscy „nasycili” się Davidem, odsłania jego prawdziwą naturę. Dostaliśmy więc zacne filimidło podzielone na trzy rozdziały, każdy w odniesieniu do innej 80’spiracji (zaklepuję to słówko :). Film o tajemniczym nieznajomym z wojskową przeszłością przechodzi w rasowy akcyjniak, by na slasherze skończyć. Jeżeli zaś chodzi o ostatnie sceny i czający się za rogiem sequel, to z jednej strony można narzekać na to, że podobny schemat widzieliśmy tyle razy, z drugiej strony, czemu mamy narzekać? Przecież to się ZAWSZE tak kończyło 🙂 A sequel być powinien, bo też ZAWSZE był 🙂
Film jest brutalny, ale mieszczący się w ramach tego co zobaczyliśmy w zeszłorocznym Johnie Wicku, czy Equalizerze. David używając broni palnej, nie chybia i brakuje tylko tubalnego „Headshot!!” z głośników. W walce wręcz najbliżej mu do Seagala. Jest kilka dziwnych scen, tłumaczę je jednak sobie tym, że scenarzysta chciał mi pokazać jakim to świrem jest David (jak scena z samochodem). Ostatnie zdanie odnośnie muzy… Soundtrack, zaczynając od kawałka Annie Anthonio, po wygrzebane z połowy lat 80-tych utwory holenderskiego zespołu Clan of Xymox, doskonale sprawdzają się w trakcie nocnej jazdy samochodem przez miasto. Sprawdziłem 🙂 Tytuł być może 30 lat temu zniknąłby na półce tuż obok Cobry (1986) i Steel Dawn (1987), jednak teraz…
Film gorąco polecam wszystkim, którzy chcą zejść na chwilę z torów prowadzących na Oscarową galę.
Czas trwania: 99 min
Gatunek: Akcja
Reżyseria: Adam Wingard
Scenariusz: Simon Barrett
Obsada: Dan Stevens, Maika Monroe
Zdjęcia: Robby Baumgartner
Muzyka: Steve Moore