Her, czyli Ona. Bardzo długo zwlekałem z filmem. Z filmem, który powinien zgarnąć statuetkę dla najlepszego tytułu roku 2013. Nie trzeba przewijać w dół do oceny. 10 na 10. Film idealny. Dopiero teraz widzę jak wielki musiał mieć wpływ reżyser na swoją byłą żonę i jej Lost in Translation. A może było odwrotnie? A może byli natchnieniem wzajemnie dla siebie i pozostałości po wspólnej inspiracji widać w obydwu tytułach? Tak samo halucynogenny klimat i ten sam w zasadzie temat – miłość. Podobna stylistyka i ta sama mądrość płynąca z ekranu. Nawet nie płynąca, lecz spływająca na widza. Widz chłonie historię tak, jakby był jej częścią i wszystko doskonale rozumiemy. Przecież reżyser przedstawia nam prawdy uniwersalne…
Spike Jonze stworzył swojego bohatera Teodora, jako kompletnie nie wyróżniającego się z tłumu. Posiadającego szereg cech typowych dla mężczyzny w wieku średnim. Oprócz tego jest sympatyczny, nieco zakręcony, mieszka sam. Potrafi być zabawny, cierpliwy romantyk, nie ma kota. Potrafi pięknie układać słowa. Pracuje w firmie dającej ludziom szczęście. Pisze na zamówienie listy do bliskich, rodzin, żon, kochanek. Z niektórymi jest związany od zaręczyn, przez kolejne rocznice. Pisze listy idealne… jak komputerowy program z systemem bazującym na empatii. Wszystko drukowane w stylu ręcznie pisanego listu. Wszystko po to, by raz jeszcze stworzyć idealny miraż. By dwoje ludzi wciąż sądziło, że pała do siebie miłością…
Teodor wciąż tęskni. Tęskni za tym co było i wciąż nie może pogodzić się ze stratą. Ze stratą? Czy po prostu nie potrafi wysiąść z wagonu, w którym już Jej nie ma… od roku. Żyje iluzją swojego skończonego małżeństwa.
„Lubię być żonaty”
Jasne, że lubisz, Teodorze, też lubię. Jakkolwiek by nie było źle, jak by długo nie padał deszcz, lubię być żonaty. O ile patrząc na singli, którzy potrafią zamknąć knajpę z właścicielem, zazdroszczę im czasem, to nie zamieniłbym się z nimi. Lubię być żonaty. Problem w tym, że Teodor z żoną nie naprawił w porę dachu i padało już w całym mieszkaniu. Padało w kuchni, w sypialni. Padało, gdy rozmawiali, płakali, kłócili się. Padało tak mocno, że już się nie słyszeli. W końcu się rozstali. Najgorsze jest jednak, że gdy przychodzi moment ostatecznego podpisu, wszyscy się wahają. Stąd też stan, gdy Teodor nie jest już razem z żoną będąc jednocześnie żonatym, trwa od roku.
Przygnębienie, apatia. Melancholijne spojrzenia na wielką metropolię. I ta samotność… tak kurewsko wielka. Praca, dom, praca, dom, praca, dom. Ciężko znowu wyjść i być duszą towarzystwa, gdy mur jest taki wysoki.
Spike Jonze zbudował bohatera, przy którym nie mamy wątpliwości czego ten tak naprawdę pragnie. Wrócić do domu, usiąść, zagrać w grę video, zasnąć. Takim osobom jest bardzo trudno zacząć, wyciągnąć dłoń. Jonze kreuje świat, w którym elektronika i wszechobecne oprogramowanie do wszystkiego jest praktycznie koegzystującym z człowiekiem gatunkiem. Elektronika i Człowiek. To właśnie z cyber strony przychodzi do człowieka, Teodora, nadzieja.
Nadzieja?
Tak, ponieważ coś się zaczyna. Włożone zostają w niego baterie, poruszona wyobraźnia. Zaczyna żyć. Poznaje system – kobietę. On jako użytkownik rozpoczyna znajomość z Samantą.
– Masz jakieś imię?
Tak, Samanta.
– Skąd je wzięłaś?
Nadałam je sobie.
I znowu jest cudownie, znowu jest początek. Poznawanie siebie nawzajem. Ona jako sztuczna inteligencja wydaje się być idealna. Powie wszystko czego on zapragnie. Wiecie jak to jest (wiecie?), jak na początku związku nie widzi się wad. Jest cudownie, wszystko pasuje. Problemy? Jakie problemy. Przecież najważniejsze jest to, by ją usłyszeć, opowiedzieć jak minął dzień. Choć Teodor nie może spojrzeć na Samantę, gdyż ta funkcjonuje tylko w układach scalonych gdzieś daleko na serwerze, zupełnie mu to nie przeszkadza. Czuje ją i jej bliskość. Wielka w tym zasługa jej głosu i tego co mówi.
Jako widz sądziłem, że twórca będzie dalej szedł tą drogą. Nie byłoby to złe rozwiązanie. Idealny system i człowiek po drugiej stronie. Love story ze sztuczną inteligencją i happy end na końcu. Jonze jako diablo inteligentny scenarzysta, pokazał prawdę o związkach. Pokazał ludzką stronę komputerowego systemu.
Jeżeli maszyny będą w przyszłości oglądać taki staroć jak Her, będzie to dla nich film kultowy. To tutaj tak naprawdę Jonze ukłonił się do samej ziemii cybertechnologiom. Maszyna u Spike’a nie idzie dalej niż człowiek. Jest po prostu tak samo… ludzka. KAŻDY związek przechodzi kryzys. Tak też jest u Samanty i Teodora. Dochodzi do drobnych utarczek i nieporozumień. I znowu zaczyna przeciekać…
To niesamowite jak dałem się wciągnąć w ten świat. W pewnym momencie w ogóle przestałem zauważać to, iż Samanta jest tylko głosem. Widziałem ją. Widziałem ją po drugiej stronie smartfona, którego używał Teodor. NAWET sądziłem, że akcja przybierze taki obrót, iż w końcu okaże się że wszystko jest tylko wielką mistyfikacją i Samanta istnieje naprawdę. Przecież MUSI istnieć. Teodor musi ją w końcu dotknąć.
Przecież był już tak długo samotny. Czy uciekając w świat wirtualny i otaczając się wirtualnymi „przyjaciółmi” jesteśmy mniej samotni? Czy odwracając na chwilę głowę od naszego avatara, przy którym istnieje napis FRIENDS: 345 (lub więcej), zobaczymy kogoś w naszym pokoju?
Low sci-fi budget. Tak się pisze o Her. Tutaj wszystko zaczyna się od scenariusza, pomysłu. Tutaj, nie obawiam się tego napisać, geniusz w osobie reżysera i scenarzysty dał mi wielką radość z istnienia takiego medium jak kino. Znowu zobaczyłem jak można pięknie opowiedzieć historię. Jak wielka jest zasługa oryginalnego scenopisu. Wielka zasługa też dwóch głównych aktorów. Joaquin Phoenix to dla mnie najważnieja obecnie postać w aktorskim świecie. Pokazał w tym skromnym skądinąd filmie całe spektrum zachowań. Od samotnego po radosnego. Od przestraszonego po rozzłoszczonego. Jego Teodor jest samotny jak nikt. Zaś Hoyte Van Hoytema, operator, wie jak spotęgować nastrój i uczucia. Patrzący w odległy punkt algomeracji miejskiej Phoenix tonie w stalowych barwach. Zanurzony w melancholijnym nastroju, napiszę raz jeszcze, jest samotny jak nikt inny na tej planecie. I nie lubię tego pisać, jednak czując te wyświechtane „motyle w brzuchu”, świat wokół Teodora też je czuje. Radosne kolory, niczym dojrzałe pomarańcze, ciepłe słońce na twarzy bohatera i odbijające się jasne promienie od fal.
Cudowny nastrój. Przypomnę raz jeszcze Lost in Translation i osobisty wyskok w kierunku sfilmowanych lokacji. Tak samo jak w obrazie Sofii Coppoli, tak i tutaj, twórcy posiłkowali się wielkimi azjatyckimi metropoliami. W przypadku Her jest to Shanghai. Najbardziej zaludnione miasto w Chinach. Reżyser pokazał, że to jak dużo ludzi jest wokół Ciebie jest kompletnie bez znaczenia. Było mi dane przechadzać się w tych samych miejscach co Teodor. Też widziałem ocean świateł rozpościerający się po północy za hotelowymi oknami. Ponad 20 milionów ludzi i nie znasz nikogo. No… może parę osób.
Powoli kończąc, chciałbym zaznaczyć, że w filmie nie chodzi tylko o potrzebę miłości. Reżyser chciał pokazać, że coraz częściej uciekamy do świata wirtualnego. Nie zawsze w poszukiwaniu, częściej by nie musieć szukać właśnie. By nie musieć przebywać z ludźmi, którzy już kogoś znaleźli. Można tak jak Teodor zaszyć się w swoim mieszkaniu i spędzić popołudnie z animowanym astronautą i razem z nim eksplorować obce planety. Można też walczyć jak szalony o kontakt i związek. Tak jak randka w ciemno Teodora. Świetna w tej roli Olivia Wilde pokazała na czym polega bitwa z biegnącym na złamanie karku czasem. Strach przed spędzeniem reszty życia w samotności odciska przerażające piętno na twarzy. Jest przy tym tak brutalnie szczera…
W moim wieku nie warto tracić czasu,
jeśli nie chcesz niczego poważnego.
Spike Jonze stworzył film dla całych pokoleń. Dla tych dorastających, by na chwilę zwolnili, wstali, obejrzeli się za siebie i co najważniejsze… zaryzykowali. Nawet pytaniem, jak Teodor w ostatnich scenach.
Pójdziesz ze mną?
Dla tych doświadczonych i tych poobijanych przez życie. By zrozumieli, że blizny dodają uroku, a świat potrafi zatoczyć piękne koło i napisać nową historię.
W końcu dla tych, którzy mają jeszcze czas naprawić wspomniany, przeciekący dach w salonie. Przecież skoro już raz powiedzieliście sobie „Kocham”, to kochaliście naprawdę. Zgadza się?
Czas trwania: 126 min
Gatunek: Dramat, Romans, Sci-Fi
Reżyseria: Spike Jonze
Scenariusz: Spike Jonze
Obsada: Joaquin Phoenix, Scarlett Johansson, Amy Adams, Olivia Wilde
Zdjęcia: Hoyte Van Hoytema
Muzyka: Arcade FIre