Rok 1974, Mario Bava w wieku 60-ciu lat kręci Cani Arrabbiati, czyli Wściekłe Psy. Włoski reżyser jako już starszy wiekiem twórca, stworzył obraz tak dziki i nieprzewidywalny, jakby wyszedł spod ręki młodego, gniewnego człowieka. Jednak Bava w 1974, kręcąc swoje Psy, udowodnił tylko jak wszechstronnym jest artystą. Dla mnie jest to początek, mam nadzieję długotrwałej przyjaźni z tytułami nieżyjącego już Bavy. Trafiłem świetnie. To tak jakbym przeżył pierwszą poważną imprezę alkoholową bez porannego kaca. Świetne wspomnienia, masa alkoholu, dużo zabawy i świeży poranek. No, może z małymi zgrzytami…
Akcja rozpoczyna się wraz z pierwszą nutą niepokojącej muzyki, która towarzyszy nam przez cały seans. Poza kilkoma pauzami, główny motyw towarzyszy nam przez cały czas w tle i jest świetny. Nie ma nic gorszego jak irytujący podkład. Tutaj Stelvio Cipriani wiedział jak stworzyć pełną emocji ścieżkę dźwiękową. Utwór tytułowy, czyli Cani Arrabbiati, tak wpadł mi w ucho, że chyba za głupie 0,99$ nabędę go drogą kupna na ajtunsach.
Rozpoczyna się więc film, Cipriani puszcza muzykę, złoczyńcy ruszają do akcji. Tu nie ma opieprzania, wprowadzającej narracji, jakichś tam popierdółek czemu to robią. Są złodziejami, mają plan, dokonują napadu i koniec, kropka. W drugiej minucie twarde chłopaki zajeżdżają po tygodniowy utarg w firmie farmaceutycznej. Nie patyczkują się. Wiedzą co im grozi i wiedzą, że strażnicy są uzbrojeni. Szybka wymiana ognia, torba pod pachę, pada strażnik, pisk opon, jedynka, cegła na gaz i jeszcze w czterech odjeżdżają z wizją rozciągającej się po horyzont plaży. Nic z tego. Bava nie uznaje kompromisów. Wycelowany karabin wypluwa kulę. Ta, przeszywając krtań zabiera ze sobą jednego z bandytów. Jest już trzech. Skupiony Dottore/Doc (Maurice Poli), szalony Trentadue/Thirtytwo (George Eastman, który nota bene gościł już u mnie przy okazji filmu BlastFighter) i nożownik Bisturi/Blade (Don Backy).
Widz wie, że nie cofną się przed niczym. Zbyt długo akcja była planowana, zbyt wiele dla niej poświęcono. Być może jako kryminaliści nigdy nie byli poważnie traktowani. Z pewnością posiadają bogatą kartotekę. Jednak to nie są baronowie zbrodni. To typki, które w końcu mogą zaistnieć w półświatku.
„Finally we’ll have a good life!” – krzyczy Blade
Nic z tego! Tu nie ma chwili wytchnienia. Z oddechem ogarów na plecach wyciskają maksimum z włoskiej myśli technologicznej. Wypad z samochodu i bieg na złamanie karku. Lufa przy skroni złapanych na szybko dziewczyn i przypadkowy trup. Przerażona Maria (Lea Lander) nie stawiając oporu wsiada do auta z trzema oprychami. I znowu, jedynka, cegła na gaz i ucieczka pod kulami karabinierów. Jakby dramatu było mało, już w czwórkę zmieniają kolejny raz samochód. Tym samym gubią ogon. Oprawcy razem z Marią wpadają do auta z kierowcą, który ma więcej do stracenia niż wszyscy razem wzięci. Zdesperowany ojciec (Riccardo Cucciolla) wiezie na operację swojego syna. Ten śpiąc na tylnim siedzeniu jest nieświadom zagrożenia, które spływa na niego i rodzica…
To wszystko, do tego miejsca miało miejsce w pierwszych 10 minutach filmu! W momencie, gdy zatrzasnęły się drzwi błękitnego Opla Rekorda w wersji Caravan rozpoczyna się klaustrofobiczny thriller na 2 metrach kwadratowych. Ojciec, który chce dowieźć syna do szpitala. Kobieta chcąca się po prostu wyrwać z tego piekła. Nagrzany ThirtyTwo, nieobliczalny Blade i próbujący utrzymać wszystko w ryzach Doc…
Świetne, twarde jak skała kino. Bava raczy nas wszystkim co powinno mieć miejsce w kinie drogi z zakładnikiem i porywaczem. Mamy punkty kontrolne, jest stacja benzynowa, jest próba ucieczki. W końcu jest ThirtyTwo, który nie może doczekać się plaży i dziewczyn i imprezę postanawia rozpocząć w aucie. Jest sprężynowiec w dłoni Blade’a, który otwiera się zbyt często. Wszystko to z powtarzającymi się w tle taktami utkanymi przez Ciprianiego.
Siłą tego filmu jest przede wszystkim doprawcowany scenariusz. Nie ma tu przestojów, nie ma głupich akcji typu „dlaczego scenarzysta nie pomyślał o tym i o tym”. Trupy są, ale tylko tam gdzie powinny. Doc myśli i wie jak dojechać do celu. W scenie na autostradzie w Hollywood strażnik efektownie dostałby kulkę i skończyłby swoją przygodę na planie. U Mario Bavy porywacze są sprytni, zawracają, przekupują, wymykają się i kluczą. Nie szukają już akcji. Chcą dojechać do celu. Widz praktycznie czuje, że w każdej chwili spocony „32” może rzucić się na dziewczynę, a Blade wyciągnąć nóż i rozpruć dzieciaka. Oni są do tego zdolni…
Wszystko jest surowe i brudne. Surowość może razić, a obraz nie znajdzie zwolenników wśród estetów. Jednak to jest absolutnie nie ważne. To bardzo dobre kino. Porywające i trzymajace w napięciu do końca. Do finału, który rozpieprza system. Ostatnie sceny obligują mnie, widza, do ponownego obejrzenia Rabid Dogs i spojrzenia na akcję z innej perspektywy. Oglądasz końcówkę i mówisz „O ku..wa, tylko nie to. To prawda, było coś nie tak, ale żeby aż…”. Mam nadzieję, że zaciekawiłem. Warto obejrzeć i przymknąć oko na niektóre rzeczy. Na co konkretnie? Na męczącą miejscami nadekspresję Włochów. Wyglądają i grają jak dla publiczności teatralnej, nie kinowej. Przesadzone gesty i mimika przypominają miejscami azjatyckich gigantów, którzy wrzeszczą jakby byli żywcem wyjęci z mangi. Rażą dźwięki dograne na nowo. Sapania, stękanie, syczenie brzmi jak wyjęte z taniego pornosa. Aktora grającego Doc’a słychać normalnie, za to u ThirtyTwo słychać każdy dźwięk już na poziomie jego jabłka Adama. Ale… Fuck it. To przecież kwestia niesprzyjających okoliczności dla kopii filmu, o których poniżej.
Cani Arrabbiati przeszedł długą drogę przez mękę, by ujrzeć światlo dzienne. Po śmierci jednego z producentów, który miał prawa do filmu nad tytuł nadciągnęły mroczne chmury związane z prawami autorskimi. Dzieła nie można było dokończyć i tak przeleżało 25 lat na zakurzonych włoskich, sądowych półkach. Dopiero Lea Lander, filmowa Maria, doprowadziła do uratowania Wściekłych Psów i wydania ich na DVD. Yeaa :). Po premierze DVD nad filmem pochylił się raz jeszcze producent Alfredo Leone, Lamberto Bava (syn Maria) i Roy Bava (wnuk). Nie byli zadowoleni z wersji DVD z 1999 roku. Dograli nowy krótki prolog, kilka scen, a Stelvio Cipriani nagrał nową ścieżkę dźwiękową (w oparciu o oryginał). Całość wyprodukowała Kismet Entertainment Group (i chwała im za to) jednocześnie wprowadzając tytuł do kin w Ameryce w 2002 roku (chwała im za to po raz drugi). W Stanach Zjednoczonych debiutował już jako Kidnapped. Widziałem „pierwszą” nową wersję, tę wyciągniętą z lamusa przez Leę Lander i wystarczyło to do wystawienia oceny bardzo dobrej.
Przy okazcji Cani Arrabbiati wprowadzam nowe oznaczenie do oceny. Obraz Mario Bavy otrzymuje zasłużone 8/10 plus petardę ode mnie :). To specjalne wyróżnienie dla filmów mocnych jak uderzenie Jake’a La Motty. Oznaczenie, które nie musi iść w parze z oceną ogólną. Z pewnością pojawi się kilka filmów ocenionych „tylko” jako niezłych, jednak właśnie z ową, wspomnianą „petardą”. Film gorąco polecam.
Na planie filmu |
Czas trwania: 96 min
Gatunek: Dramat, Thriller, Akcja
Reżyseria: Mario Bava
Scenariusz: Cesare Frugoni, Alessandro Parenzo
Obsada: Riccardo Cucciolla, Don Backy, Lea Lander, Maurice Poli, George Eastman
Zdjęcia: Emilio Varriano, Mario Bava
Muzyka: Stelvio Cipriani